piątek, 28 sierpnia 2015

Od Chihayi c.d. Charu

Przewróciłam oczami. Im dłużej z nim rozmawiałam tym bardziej mnie denerwował. Z każdą chwilą dziwiłam się Clarissie coraz mniej, że go nienawidziła. Spojrzałam za okno. Pociąg zwalniał. Tylko dlaczego? Przecież on nigdy się nie zatrzymywał. Weszłam na stół, otworzyłam okno i wyjrzałam na zewnątrz. Żadnych stworów, strażniczek czy czegokolwiek co spowodowałoby zatrzymanie pociągu. Zmrużyłam oczy i zeskoczyłam ze stołu. W pociągu byliśmy tylko my, jednak nie było to dziwne czy zaskakujące. Przeważnie było tu pusto. Skierowałam się w stronę tylnego wejścia.
-A ty dokąd?-spytał Charu. Nawet się nie zatrzymałam.
-Załatwić swoje sprawy. Nie tylko ty masz obowiązki-rzuciłam sucho zerkając na niego kątem oka. Wyskoczyłam z pociągu, który w tej samej chwili ruszył. Słyszałam jak bóstwo Pokoju wychodzi z ekspresu. W połowie kroku przybrałam postać ze skrzydłami.
-W końcu normalnie wyglądasz-zawołał. Odwróciłam się do niego przodem.
-Nie potrzebuje twoich komentarzy, naprawdę-syknęłam-Nie znasz nocy. Nie znasz mnie, więc się nie udzielaj.
Odwróciłam się zamaszyście. Chyba trochę za bardzo, bo przywaliłam chłopakowi skrzydłami. Usłyszałam jak z ciężkim westchnięciem wylądował na ziemi. Szybko się do niego odwróciłam i już chciałam kucnąć i spytać czy nic mu nie jest, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałam. Patrzyłam na niego ukrywając przejęcie. Nie łatwo było ukryć moją opiekuńczą część. "Matczyną" jak ją nazywał Shane. Uśmiechnęłam się pod nosem. Delikatnie, prawie niewidocznie. Kiedy Charu na mnie spojrzał uśmiech natychmiast zniknął.
-Sorka-rzuciłam i odwróciłam się-W ramach przeprosin mogę zabrać cie ze sobą-mruknęłam patrząc przed siebie w bliżej nieokreślony punkt.
-Nie wiem czy chce-odparł chłopak podnosząc się z ziemi. Zacisnęłam dłonie w pięści.
-To nie była propozycja-mruknęłam i skierowałam się w stronę portalu ukrytego między krzyżami. Jeśli nie wiedziało się o jego istnieniu nie było sposobu by do niego trafić. Zresztą tak samo było z pozostałymi portalami. Były za dobrze ukryte. Specjalnie. Strażniczki nie mogły opuszczać naszego świata i nie wiedziały o portalach. Wiedzą o nich tylko bóstwa. Nie czekając na Charu przekroczyłam portal i znalazłam się w lesie przed wielkim drzewem. Po chwili chłopak pojawił się koło mnie.
-To już noc?-spytał patrząc w niebo. Nie byłam pewna czy patrzy w niebo czy może jednak w korony drzew. Było za ciemno by to stwierdzić.
-Nie, dzień, tylko światło wyłączyli-mruknęłam. Tym razem jednak mój głos był dużo spokojniejszy. Spojrzenie i ruchy tak samo. Rozłożyłam swoje wielkie czarne skrzydła. Wyciągnęłam w stronę chłopaka otwartą dłoń. Spojrzał najpierw na nią, a następnie na mnie.
-Wolisz iść na piechotę?
Bez słowa podał mi rękę. Machnęłam skrzydłami wzbijając się w powietrze i ciągnąc ze sobą Charu. W milczeniu lecieliśmy ponad lasem. Wiedziałam, że chłopak jest pod wrażeniem takiego widoku. Ciemny las oświetlony tylko srebrzystym światłem księżyca, który wspinał się mozolnie na granatowym niebie obsypanym migającymi gwiazdami. To robiło wrażenie. Za każdym razem. Jednak nie chodzi tylko o piękno. Chodzi o atmosferę, o spokój, o tą ciszę, której nie da się usłyszeć w żadnym momencie dnia. Nie rozumiał tego nikt kto nie rozumiał nocy. Westchnęłam cicho. Koniec końców wychodziło na to, że nie rozumiał tego nikt poza mną. I może kilkoma wyjątkami, które policzyć można na palcach jednej ręki. Las pod nami się skończył, zastąpiły go pojedyncze domki, które z każdym kolejnym machnięciem skrzydeł stawały się większe i było ich coraz więcej. Lecieliśmy powoli, od czasu do czasu machałam skrzydłami. Przeważnie jednak szybowaliśmy na moich ogromnych skrzydłach. Wzbiłam się wyżej, ponad pojedyncze chmury zasłaniające niebo. Blask księżyca oblał nas całych. W tym świetle oboje wydawaliśmy się jakby posypani srebrem. W końcu wsie pod nami zmieniły się w miasto. Zniżyłam lot, tak by lecieć tuż nad dachami bloków. Kiedy w końcu minęliśmy te bogatsze dzielnice zniżyłam lot jeszcze bardziej stawiając Charu na ulicy. Sama wylądowałam kilka kroków przed nim. Nie składając skrzydeł powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Po chwili zaczęłam nucić, a następnie śpiewać półgłosem. Melodia zdawała wypływać znikąd.

Zatrzymałam się przy jednej z bocznych uliczek nadal śpiewając. Światło księżyca padło prosto na małą brudną twarzyczkę, może jedenastoletniego, chłopczyka, który spał przykryty jakimiś podartymi ubraniami. Zamruczał coś pod nosem, a z jego oczu popłynęły łzy. Cały zaczął się trząść. Moje oczy rozbłysły. Nad dzieckiem utworzyła się okrągła chmura, w której po dłuższej chwili zobaczyliśmy przerażającego potwora bez ust i oczu. Machnęłam ręką na chmurę odganiając od dziecka koszmar. W tym samym momencie zamiast potwora ukazało się jedno ze wspomnień chłopca. Dotyczące jego rodziców i wspólnego wypadu do cyrku. Szybko przemieniłam wspomnienie w sen i pogłaskałam chłopczyka po szarej czuprynie. Śpiewając swoją piosenkę od początku ruszyłam dalej. Kiedy dotarliśmy do najbardziej zapuszczonej dzielnicy miasta zwolniłam jeszcze bardziej i zniżyłam głos. Rozglądałam się w poszukiwaniu konkretnej osoby. Każdy zakamarek, w który patrzyłam księżyc oświetlał swym blaskiem. Jednak każdy z tych ciemnych zakamarków był pusty. Zamilkłam i westchnęłam smutno. W tej chwili usłyszałam ciche łkanie. Odwróciłam się w stronę, z której pochodził dźwięk i zobaczyłam skuloną osóbkę co jakiś czas wstrząsaną silnym skurczem mięśni. Powoli zbliżyłam się do tej osoby i, kiedy upewniłam się, że śpi przytuliłam się do pleców tego pięcioletniego dziecka. Otuliłam go skrzydłami i bardzo cicho zanuciłam swą pieśń. Po chwili chłopczyk się uspokoił. Odgoniłam od niego wszystkie złe sny, wspomnienia oraz myśli i zastąpiłam je czymś przyjemniejszym. Kiedy się podniosłam zobaczyłam, że na moich dłoniach jest krew. Spojrzałam najpierw na nie, a następnie na chłopca. Łza spłynęła mi po policzku i spadła na ziemię. Kiedy zetknęła się z wybrukowaną ulicą zabrzmiało to tak jakby malutki kawałek kryształu uderzył w szkło. Po chwili dołączyły do niej kolejne łzy.


Charu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz