niedziela, 30 sierpnia 2015

Od Chihayi c.d. Charu

Nabrałam powietrza by coś powiedzieć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Patrzyłam za oddalającym się chłopakiem szeroko otwartymi oczami i otwartą buzią. Kiedy zniknął mi z pola widzenia, odwróciłam się bez słowa i już chciałam pójść, jednak zatrzymały mnie słowa starszej kobiety z okna gdzieś na górze.
-Nie martw się. Jak kocha to wróci-powiedziała. Z tonu jej głosu, można było łatwo zgadnąć, że się uśmiecha. Nawet nie podniosłam na nią wzroku. Zacisnęłam dłonie w pięści i próbując jakoś opanować emocje w milczeniu zniknęłam w jakimś ciemnym zaułku. Tam przybrałam postać bóstwa, jednak bez skrzydeł. Spojrzałam w górę. Niebo powoli zaczynało się rozjaśniać. Dwa wysokie budynki, między którymi stałam, były jakieś 3 metry od siebie. Wskoczyłam na stertę jakichś desek po swojej prawej, a następnie na ścianę przeciwnego budynku. Szybkimi skokami na ściany w mig dostałam się na spadzisty dach jednego z nich. Usiadłam na nim i spojrzałam na horyzont. Miałam ochotę znowu zacząć płakać, ale chyba zabrakło mi łez. Pamiętam jak Shane pocieszał mnie zawsze, kiedy miałam w oczach łzy. "No, Gwiazdeczko, nie płacz."usłyszałam jego głos w głowie i uśmiechnęłam się na wspomnienie tych chwil. Po tych słowach, ja zawsze uśmiechałam się sztucznie, a on ciągnął mnie za policzki i wtedy wybuchaliśmy śmiechem. Uśmiechnęłam się delikatnie do wschodzącego już słońca. Wraz z pierwszymi promieniami uderzyła mnie teraźniejszość. Słyszałam w głowie wszystkie słowa, które wypowiedziałam, wykrzyczałam i wyszlochałam. Wszystko to co mówił Charu. Co mówiła Inasa, jej ojciec, trójka chłopaków i pani z okna. Wszystko, co do słowa. Podciągnęłam kolana pod brodę i schowałam twarz. 
-Dlaczego ty nie umiesz się zamknąć..?-szepnęłam do siebie i z moich oczu popłynęły łzy. Dziwić się, że nikt nie lubi Nocy. Promienie ogrzewały mnie coraz mocniej przez co stałam się coraz bardziej śpiąca. Spanie na dachu nie wchodziło w grę, a nie spałam od kilku dni, więc musiałam szybko wrócić do "domu". Ześlizgnęłam się z dachu i wylądowałam z powrotem na ulicy. Narzuciłam na głowę kaptur i ruszyłam w stronę powrotną do Drzewa Sorcieres. Na ulice zaczęli wychodzić ludzie, zaczęli rozmawiać. Otaczały mnie śmiechy, rozmowy, gwar. Dzieci co chwila przebiegały przeze mnie, jednak nic sobie z tego nie robiłam. Szłam przed siebie z wbitym w ziemię spojrzeniem. W głowie miałam kompletną pustkę. Nie chciałam się zadręczać, a nie myślenie było najlepszym sposobem. Po około godzinie dotarłam do drzewa. Nie myśląc wiele przekroczyłam portal i znalazłam się między krzyżami. Rozglądnęłam się dookoła. W polu mojego widzenia nie było nikogo. Przynajmniej nikogo nie widziałam, ale czułam czyjąś obecność. Zrobiłam kilka kroków naprzód i moim oczom ukazał się pochylony nad czymś Charu. Był do mnie tyłem, ale po zatrzymaniu ręki w połowie czynności widać było, że wie, że za nim stoję. Miałam wrażenie, że jakaś niewidzialna lina zaciska mi się na gardle prze co traciłam dech. Jednocześnie miałam w płucach tak dużo powietrza, że nie mogłam nabrać więcej. Długą chwile staliśmy w ciszy. Żadne z nas nie zrobiło wtedy nawet najmniejszego ruchu. W końcu udało mi się coś powiedzieć. Co prawda nie moim, trochę piszczącym, głosem, ale zawsze coś.
-Prze..Prze..praszam..-mówienie sprawiało mi w tej chwili dużą trudność. Nie wiedziałam dlaczego i chyba nie chciałam wiedzieć. Nie czekając na reakcję chłopaka odwróciłam się i ciągnąc nogami ruszyłam szukać miejsca do spania. 


Charu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz