niedziela, 27 września 2015

Od Charu c.d. Chihayi

 Byłem postrzelony. Jasne. Super. Tylko tego mi brakowało. Teoretycznie, wiedziałem, że i tak to przeżyję - przecież nie raz podczas potyczki z moją siostrą Clarissą zostawałem ranny, ale w chwili obecnej nie było mi to jakoś na rękę. Chihaya umierała i miałem jej pomóc, a sam znowu wpakowałem sie w tarapaty. Zresztą - który to już raz w przeciągu ostatnich kilku dni? Za niedługo pobiję zapewne rekord Guinessa. Może już powinienem się zgłosic do telewizji? Już widze te emocjonujące nagłówki w gazetach: "Charu - bóstwo, które jak nikt inny potrafi wpadac w tarapaty". Cholera.
 Otworzyłem oczy. Zorientowałem się, że znajduję się w jakiejś ciemnej celi. I to oczywiście nie sam. Była obok mnie Chihaya. Z jednej strony ucieszyłem się, że jesteśmy razem, ale z drugiej to wolałbym jednak, żeby tylko mnie złapali - nie ją.
 - Znowu nas zamknęli - powiedziałem cicho, a dziewczyna, która jeszcze przed chwilą mnie obejmowała, odskoczyła ode mnie jak oparzona. Pewnie sądziła, że już nie żyję. No cóż, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, powinienem już umrzeć.
 - Charu? Ty żyjesz? - Zawołała zdziwiona, ale tez tak jakby uradowana. A nie mówiłem? Czekała pewnie, aż wyzionę ducha. Czekała... to złe słowo. Na pewno tego nie chciała. kto w końcu pragnąłby zostać sam z Niszczycielami?
 - Jak widzisz - mruknąłem, unosząc się na łokciu. Rana postrzałowa bolała mnie okropnie, ale jakoś zacisnąłem zęby i postanowiłem, że zniosę ten ból. Znajdowałem się już przecież w gorszych sytuacjach. - Masz może pomysł jak się stąd wydostać?


Chihaya? Nie mam weny :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz